Chcialabym mimo mojej ostatniej makaronikowej pasji, zeby bylo u mnie wiecej smacznych i zdrowych propozycji, na pewno bedzie wiecej pieczywa zakwasowego, bo pod choinka znalazlam dlugo pozadana przeze mnie w jezyku polskim ksiazke Jefreya Hamelmana "Chleb", a poza tym planuje jeszcze wiecej wegetarianskich wpisow robic.
Calkiem niedlugo tez bedzie tort na pewna rocznice pewnej bliskiej mi osoby, ale tak poza tym nie szykuje sie w tym kwartale zbyt wiele slodkosci, bo po obzarstwach swiateczno-noworocznych trzeba troche organizm odcukrzyc ;)
Jarmuz gosci u mnie zarowno na blogu jak i w mojej kuchni po raz pierwszy, juz zeszlej zimy planowalam go jakos przyrzadzic, ale jakos tak zeszlo i nie wyszlo....
Grünkohl (po niemiecku jarmuz) jest niemalze narodowym warzywem zimowym Niemcow, do tej pory mnie raczej odstraszaly kotly buro-zielonej "breji" na licznych jarmarkach przedswiatecznych, ta spotykana w sklepach zamknieta w sloikach rowniez niezbyt apetycznie wygladala, ale coz....po licznych zachwytach wielu znajomych i nieznajomych postanowilam zakupic i sprawdzic sama jego smak, bo o wlasciwosciach zdrowotnych, to mi juz dawno wiadomo bylo....
Od czasu do czasu jezdzimy na zakupy do pewnego sklepiku ekologicznego przy wielkim gospodarstwie, dokad latem jezdzimy na truskawki czy po amerykanska borowke, tam tez przy okazji zawsze kupujemy jajka od szczesliwych kur, ktore rzeczywiscie szczesliwie biegaja nieopodal po dosc sporym przeznaczonym dla nich terenie, ostatnio tez zakupilismy przepyszny chleb (moj zakwas ostatnio sie cos zbiesil i nie chcial pracowac, ale i ten problem juz rozwiazalam cieprpliwym dokarmianiem go).
Wracajac do jarmuzu, tam wlasnie tez zakupilam woreczek jarmuzu-jeden....na sprobowanie i wracajac do domu przez caly Berlin myslalam, co by przyrzadzic z niego.
Postanowilam polaczyc lezace juz jakis czas w lodowce buraki i te zielone liscie- musze przyznac, ze uwielbiam roznokolorowe zestawienia i prawie zawsze staram sie, zeby na talerzu bylo kolorowo, bo tak jest smaczniej i weselej dla oka :)
Proporcje na 3 osoby:
- 6-7 nieduzych burakow
- 500 g swiezego jarmuzu
- 1-2 cebule
- 2 spore zabki czosnku
- sol, pieprz, swiezo starta galka muszkatolowa
- 1 kulka mozarelli
- 100 g sera feta
- 1 lyzka pokruszonego sera z niebieska plesnia
- kubek greckiego jogurtu (150g)
- kubek zwyklego jogurtu (150g) + 2 lyzki
- maslo klarowne do smazenia plus 2 lyzki zwyklego masla
- 20 g posiekanych orzechow wloskich
- oliwa do pieczenia, sol morska do pieczenia
- pare kropel soku z cytryny, szczypta cukru
Buraki umyc, osuszyc, ulozyc na blasze wylozonej papierem do pieczenia, ponakluwac widelcem, skropic oliwa, posypac sola morska i piec ok. 1 godziny w 180°, ostudzic, obrac i wydrazyc delikatnie srodek, ktorego mala czesc wykorzystamy do sosu, a reszte mozna wykorzystac do zupy na drugi dzien.
Jarmuz dokladnie umyc w duzej ilosci wody, poodkrawac twarde lodygi, zblanszowac ok. 10 minut w osolonym wrzadku, odcedzic, dokladnie odcisnac, lekko ostudzic i posiekac.
Rozgrzac na patelni klarowne maslo, wrzucic obrana i drobno posiekana cebule, zeszklic, dodac pokrojony jarmuz i przecisniety przez praske czosnek, posolic i popieprzyc, dusic ok. 15 minut pod koniec dodajac zwykle maslo i pokruszona fete. Odmierzyc ok. 200 g i do tej ilosci dodac orzechy, napelnic ta masa buraki, ustawic je w naczyniu do zapiekania, przykryc polowa plasterka mozarelli lub tez czesciowo niebieskim serem plesniowym (po upieczeniu ta wersja jest ciut ostrzejsza, ale przepyszna).
Reszte usmazonego jarmuzu dac do nieduzego naczynia, wymieszac z 2 lyzkami naturalnego jogurtu, przykryc plastrami mozarelli.
Do duzego kubka wlac oba jogurty, dodac ze 2 lyzki pozostalych po wydrazeniu buraczkow, zmiksowac to, posolic, popieprzyc, dodac troche startej galki muszkatolowej, sok z cytryny i odrobine cukru, wlac do naczynia z burakami. Piec ok. 30-40 minut w 170° razem z jarmuzem.
Jako, ze burak ma dosc dominujacy smak, polecam podawac je z dodatkowa porcja osobno upieczonego jarmuzu.
Wniosek koncowy???? Jarmuz jest przepyszny, zarowno na
surowo, jak i zblanszowany no i na gotowo rowniez :) Na pewno bedzie stalym gosciem na moim zimowym stole :)
9 komentarzy:
Zasłużył na to:)
Dobrego i zdrowego tego roku, Gosieńko!
w takim wydaniu jarmużu jeszcze nie jadłam:-) a tak pysznie się zapowiada! u mnie dzisiaj pesto z niego:-)
jaka szkoda, że nie przeczytałam tego wcześniej! buraki mam, a jarmuż trzymałam w ręku ... i odłożyłam na sklepową półkę...
Gosiu cudowny pomysł. Ja niestety nie spotkałam jeszcze jarmużu, a szkoda.
J apieczoe buraki uwielbiam, sa jeszcze smaczniejsze od gotowanych :-)
U nas jarmuż sprzedają w torebkach już posiekany i chyba wiedzą co robią, bo liście jarmużu wyglądają na 'trudne'. To wygląda na świetne danie, też mam potrzebę jedzenia zdrowych jarskich potraw po Świętach. Pozdrowienia ciepłe Gosiu!
fantastyczne buraczki, cudownie podane! brawo!
Jarmuzu jeszcze nie jadlam mimo, ze podobnie jak Ty mam go na wyciagniecie reki :) Juz kilka razy przymierzalam sie do kupna ale zawsze konczylo sie tylko na planach. Skoro tak zachwalasz to musze sie wreszcie skusic. Co do dan wegetarianskich to u mnie tez ich sporo. Jesli chcesz to moge Ci polecic kilka fajnych ksiazek wegetarianskich :)
Wszystkiego dobrego w Nowym Roku Gosiu. Duzo zdrowia przede wszystkim.
P.S. Bylas juz na tych warsztatach fotograficznych, o ktorych mi kiedys wspominalas?
Gosiu, niezwykle oryginalna propozycja! Dobrze, ze Ci jarmuz posmakowal :)
Pozdrawiam serdezcnie!
Prześlij komentarz